W ostatni, upalny weekend czerwca wybraliśmy się na kolejną wycieczkę wspomaganą pociągiem. Przy okazji ślemy pozdrowienia dla sympatycznego pana z przedziału!
Postanowiliśmy odwiedzić Żyrardów, miasto wyjątkowe w skali całej Europy. Stanowi on przykład modelowego miasta ogrodu, z podziałem na część fabryczną i mieszkalną. Jego historia rozpoczęła się w 1833 r., kiedy to utworzono tu fabrykę lnu. Nazwisko pierwszego dyrektora zakładów, Filipa de Girard, dało również nazwę miastu. Co niezwykłe jak na owe czasy, pracownikom fabryki zapewniono opiekę socjalną – mieszkania, szpital, pralnię, szkoły czy kościoły.
Po dojechaniu na miejsce, wysiedliśmy na dworcu kolejowym, zbudowanym w stylu dworku polskiego. Dalej ruszyliśmy zwiedzać już na rowerach.
Układ urbanistyczny Żyrardowa jest jedynym zachowanym w Europie tego typu układem z przełomu XIX i XX w, dlatego też został uznany za pomnik historii. Nawet podczas Wystawy Światowej w Paryżu w 1900 r. przedstawiano Żyrardów jako wzorcowe i unikalne miasto.
Wizytę zaczęliśmy od części robotniczej osady fabrycznej.
Domy tkaczy:
Minęliśmy po drodze neogotycki kościół zaprojektowany przez Józefa Piusa Dziekońskiego, a wzorowany na katedrze w Kolonii.
Kościół znajduje się przy głównym placu, z którego widać też Nową Przędzalnię.
Len produkowano w przędzalni do końca lat 90. XX w. Budynek ten był jednym z najnowocześniejszych na terenie osady fabrycznej. Posiadał ogród na dachu, a monumentalna sylwetka stała się symbolem miasta. Co ciekawe, przędzalnia przetrwała obie wojny światowe, choć uratował ją niesamowity zbieg okoliczności – podczas I wojny wycofujące się wojska rosyjskie chciały wysadzić budynek. Umieściły nawet w niej materiały wybuchowe, którym podpaliły lonty – jednak wybuch sąsiednich hal fabrycznych i powstały na jego skutek pęd powietrza zadusił lonty, dzięki czemu do wybuchu nie doszło. Obecnie w Nowej Przędzalni mieszczą się lofty „de Girarda”.
Przy placu znajduje się także Dom Ludowy, który pełnił funkcję domu kultury dla pracowników zakładów lniarskich. Mieścił w sobie teatr, który przekształcono później w salę kinową.
Przejechaliśmy też koło budynku Starej Przędzalni II, w której urządzona jest w klimacie postindustrialnego designu restauracja „Szpularnia”.
Na ul. Limanowskiego znajduje się Kantor – w jego budynku znajdował się gabinet Karola Dittricha oraz inne biura dyrektorskie. Obecnie mieści się w nim galeria Kantor Sztuki.
Na tle czerwonych budynków z cegły odróżnia się „Pałacyk Tyrolski” w stylu szwajcarskim wzniesiony przez Karola Dittricha w 1871 r.
Resursa to budynek spotkań miejscowej elity. Wewnątrz znajdowała się sala balowa, teatralna, biblioteka, sala bilardowa, kręgielnia czy pomieszczenia do gry w karty. Odbywały się tutaj słynne bale karnawałowe. Również dzisiaj budynek prezentuje się okazale.
W pobliżu Resursy znajdują się wille dyrektorskie zbudowane dla pracowników fabryki wyższych szczebli.
Tutejsza straż pożarna uważana była za jedną z lepiej wyposażonych w całym Królestwie Polskim. Dziś w budynku remizy strażackiej znajduje się w niej warsztat samochodowy.
Na koniec wizyty w Żyrardowie odwiedziliśmy park krajobrazowy im. Karola Dittricha – jest to park typu angielskiego, znajdujący się na terenie osady fabrycznej. Powstał w XIX w. wg pomysłu Karola Dittricha.
Wizyta w parku była dla nas jednym z przyjemniejszych punktów programu, ze względu na panujący tam chłód, pozwalający choć trochę odpocząć od miejskiego żaru.
W parku znajduje się także pałacyk Karola Dittricha, który jest siedzibą Muzeum Mazowsza Zachodniego. Przez obszar parku przepływa także rzeczka o wdzięcznej nazwie – Pisia Gągolina.
Po zjedzeniu żyrardowskich lodów, pełni nowej energii, ruszyliśmy przez Międzyborów i urokliwe pola…
… aż dojechaliśmy do Radziejowic. Tam przespacerowaliśmy się kawałek po pięknym parku i obejrzeliśmy pałac, powstały w XVII w (później rozbudowywany). Barokowy projekt wykonał Tylman z Gameren (nasi czytelnicy pamiętają go zapewne z Pałacu w Otwocku Wielkim).
Tutaj znowu trafiliśmy na wody Pisi Gągoliny, które tworzą malownicze stawy.
Pałac gościł wielu znamienitych artystów, jak np. Józef Chełmoński (kolekcję jego obrazów można zobaczyć wewnątrz pałacu), Juliusz Kossak, Henryk Sienkiewicz, Jarosław Iwaszkiewicz; przez 30 lat tutejszym rezydentem był też Jerzy Waldorff, na cześć którego odbywa się właśnie festiwal. Również obecnie pałac nie zatracił swej artystycznej duszy – znajduje się w nim Dom Pracy Twórczej.
W drugiej części kompleksu znajduje się m.in. modrzewiowy Dom Administratora pochodzący z przełomu XVIII i XIX w.:
Nowy Dom Sztuki – jest to zrewitalizowany w 2007 r. stary obiekt poprzemysłowy, dzięki czemu służy w celach wystawienniczo-konferencyjnych.
Do kompleksu należą także inne budynki – jak stajnie, wozownie, młyn wodny.
W parku oprócz licznych rzeźb można również zobaczyć dość intrygującą instalację artystyczną „Arka Noego”.
Po wizycie w Radziejowicach ruszyliśmy w stronę Grzegorzewic.
Po drodze natknęliśmy się na rodzinę łabędzi.
Łabędź niemy mimo swojej nazwy może wydawać dźwięki. Dorosłe samce potrafią syczeć, prychać, gwizdać, a nawet… szczekać jak szczenięta. Nie są to jednak dźwięki zbyt donośne.
Widoki po drodze nadal były niezwykle malownicze – nie ma co się dziwić, że Chełmoński wybrał te okolice do tworzenia swoich pejzaży.
Krowa i żuraw spotkane na trasie:
Kiedy zbliżaliśmy się do Grzegorzewic po raz kolejny próbowaliśmy pojechać szlakiem prowadzącym przez las – niestety i tym razem nam się to nie udało. Sam początek wyglądał dobrze, natomiast w pewnym momencie po prostu skończył się on „ślepą uliczką” (na zdjęciu). Znajdujące się na szlaku krzaki skutecznie uniemozliwiały nam jazdę. Licząc na to, że będziemy mogli ją kontynuować po drugiej stronie tych zarośli, zawróciliśmy. Udało nam się okrążyć zator inną drogą, jednak okazało się, że nasze wysiłki poszły na marne. Szlak w głębi lasu również był nieprzejezdny, a droga która nas do niego doprowadziła wiodła prosto na bagna. Z naszej sytuacji niewątpliwie mogły cieszyć się jedynie wszechobecne komary…
Szukając innych plusów – rosnące na leśnej łączce kwiatki, w tym piękne maki, umilały nam nieco te wszystkie trudy.
Gdy dotarliśmy do Grzegorzewic, nad jednym z tutejszych stawów zauważyliśmy czaple, jednak w momencie kiedy wyjeliśmy aparat odleciały…
Domek w Petrykozach prawie jak z obrazu Chełmońskiego…
Jeśli ktoś chciałby podążyć za nami, a szczególnie w tak gorący dzień, jak przypadło to nam, polecamy zaopatrzyć się obficie w napoje w Radziejowicach, ponieważ prawie do samego Tarczyna nie trafiliśmy na żaden sklep. Wycieńczeni dotarliśmy w końcu na rynek w Tarczynie, gdzie udaliśmy się na obiad.
Powrót był początkowo bardzo przyjemny – wyruszyliśmy z „naładowanymi bateriami”, jednak zmęczenie szybko powróciło. Picia znowu zaczynało brakować (jednak o sklepy było już znacznie łatwiej), a upał nadal dobijał… Tempo trochę nam siadło w okolicach Piaseczna, ale w końcu bliskość domu i chłodnego prysznica kusiła na tyle, że udało nam się jeszcze zebrać resztkę sił i dotrzeć na miejsce.
lavinka
9 czerwca 2013 at 13:53O, widzę że zawitaliscie do mojego „nowego” miasta Żyrardowa. Tak w sumie w kwestii uzupełnienia, w kantorze teraz jest urząd miasta (nie tylko tam, jest rozstrzelony po paru budynkach). Co do parku, kiedyś był on prywatnym parkiem właściciela fabryki, „lud” miał do użytku trochę zieleni obok, za kantorem. Żyrardów jest unikalną osadą fabryczną, w całej Europie nie ma tak dobrze zachowanej i nadal poniekąd pełniącej swoją funkcję. Chodzi o to, że w szpitalu nadal jest szpital, w przedszkolu (ochronka przy placu) nadal jest przedszkole i tak dalej. Tylko fabryka się rozpadła, i tak niesamowite że tyl lat przetrwała. Niestety developer remontujący lofty zbankrutował i jest wielka afera, bo ludzie którzy kupili tam mieszkania – kłócą się z syndykiem o zwrot mienia i w ogóle straszny kanał się zrobił.
W Radziejowicach niedaleko od Pałacu (który jest raczej wizją pałacu, spalił się tyle razy, że podnieśli go z ruin w zupełnie innej formie) jest resztka budynku gorzelni. Jak się pojedzie prosto drogą między pałacem a dworem, to się trafi na nią na zakręcie. Za to dalej za zakrętem dojedzie się do resztek cegielni, z której uwaga – pochodziły cegły do budowy Żyrardowa właśnie. Jechały do Żyrardowa kolejką wąskotorową, w pobliskich lasach nawet są jej ślady w postaci nasypów. Z budową kościoła jest związana legenda (duży kościół został zbudowany dużo później, pierwotnie za kościół robil staruszek postawiony zupełnie nieosiowo w głębi osady), mówi się że ludzie własnymi rękami przenosili cegły z ręki do ręki. Zastanawialiśmy się z Tomim, ile w tym było prawdy, bo cegła na bank jechała kolejką. Ale kolejka dochodziła tylko do dworca i stamtąd, kto wie, może i tak było, już ludzie sobie cegły podawali 🙂
Jeśli kiedyś będziecie jeszcze w okolicy, to polecam dworzec w Radziwiłłowie, trochę dalej Sanktuarium w Miedniewicach i jeszcze dużo dalej – park i pałac w Guzowie. Przy okazji można zahaczyć o dwór w miejscowości Sokule – ten od serialu Ranczo 🙂
Mazbike
9 czerwca 2013 at 22:19Dziękujemy bardzo za te ciekawe informacje! Jak tylko zawitamy w te rejony, postaramy się odnaleźć miejsca, o których piszesz. Pozdrawiamy!
Mazbike
11 października 2012 at 21:34Niezmiernie nam miło 🙂 Pozdrawiamy!
Annika
9 października 2012 at 01:13Świetne! Zamiast spać – czytam i chłonę te wspaniałe reportaże 🙂