Mapa

Mazbike na wakacjach, czyli wycieczka po okolicach Amsterdamu | 58 km

22 lipca 2021

Poniżej znajdziecie wyjątkowo wpis z nieco innej wycieczki rowerowej, ponieważ odbyła się ona poza Mazowszem, a nawet poza granicami naszego kraju!

Jako że udaliśmy się w czasie wakacji do jednego z najbardziej rowerowych miejsc w Europie, trudno było nie wybrać się tam na rowerową przejażdżkę. Pewnie domyśliliście się już, że byliśmy w Amsterdamie. A oto i relacja:

Po wypożyczeniu rowerów w samym centrum miasta, skierowaliśmy się do dzielnicy Amsterdam Oost.

Przy okazji minęliśmy jedną z wielkich atrakcji turystycznych – stary wiatrak De Gooyer. Jest to obecnie też dosyć znany punkt spotkań przy zlokalizowanym obok lokalnym browarze piwa IJ (od nazwy tutejszej rzeki). Popołudniami i wieczorami wypełniony po brzegi, z rana jak widać zupełnie pusty.

Następnie jechaliśmy na wchód wzdłuż kanału i dalej na most, aby przejechać na drugą stronę rzeki Ij. Kolejna część trasy prowadziła na północ przez krainę Waterland.

Po drodze natykaliśmy się co i rusz na różną zwierzynę – owce, konie czy czaple siedzące nad samymi kanałami – to było niesamowite wrażenie przejeżdżać koło tych ostatnich w odległości zaledwie około 2 metrów!

Jak się wkrótce okazało, nasz pierwotny plan musiał ulec pewnym modyfikacjom, pojawiły się bowiem problemy z prowadzonymi właśnie remontami dróg… Trasa, którą chcieliśmy pojechać została zamknięta. Na szczęście znaleźliśmy odpowiednie objazdy.

Rowerowe drogi w zasadzie wszędzie są tu asfaltowe – nawet te prowadzące przez pola.

W końcu dotarliśmy do naszego pierwszego celu – położonego niecałe 10 kilometrów od Amsterdamu Broek in Waterland.

Naprawdę warto odwiedzić tę miejscowość, jest przeurocza. Drewniane domki pomalowane na pastelowe kolory, przepięknie utrzymane przydomowe ogródki, a do tego uliczki przeplecione kanałami, w których stoją zaparkowane łodzie.

Musimy przyznać, że tak czystego i zadbanego miasteczka jeszcze nigdy nie widzieliśmy. Opisy Broek in Waterland, które znaleźliśmy wcześniej w internecie, mówiące o jego bajkowej atmosferze, były prawdziwe.

Czytaliśmy, że mieszkańcy tak bardzo dbają o swoje domki i ogródki, że praktycznie zawsze odwiedzając to miejsce można ujrzeć ich podczas różnych robót czy napraw. I faktycznie, zaraz po wjechaniu do miejscowości ujrzeliśmy pana malującego fasadę domu, kawałek dalej ktoś naprawiał coś w ogródku…

Większość domów wybudowana została ponoć na przełomie XVII i XVIII wieku przez miejscowych rybaków. Ze względu na to, że domy stawiano na terenach bagnistych, budowniczy umieszczali je na palach. Najstarszą budowlą Broek in Waterland jest znajdujący się jego sercu kościół Św. Mikołaja.

Tutaj widok na jeden z kanałów:

Z Broek in Waterland wiąże się opowieść, jakoby w 1811 roku mieszkańcy zmusili samego Napoleona, który przybył do nich z wizytą, do zdjęcia butów przed wejściem do domu burmistrza. Było to związane z niesamowitym dbaniem o czystość i higienę miejscowych zrodzonym albo ze strachu przed zarazkami lub z ochroną przed degradacją szczepów bakterii służących do warzenia miejscowego sera (wyjaśnienia różnią się w zależności od źródła).

W miejscowości nie ma hoteli czy restauracji – nie jest ona nastawiona na turystów, co tylko dodaje jej uroku. Jedyną kawiarnię, którą zauważyliśmy podczas naszej krótkiej wizyty była ta znajdująca się w kościele (!).

Po opuszczeniu Broek in Waterland udaliśmy się w kierunku położonej niedaleko wyspy Marken.

Okoliczna przyroda dalej nas zachwycała – widzieliśmy między innymi hasające po polach zające, konie, kolejne czaple czy polujące wśród pól dzikie ptaki.

W tle na horyzoncie rozpościerał się nieco rozmyty widok na Amsterdam.

Na wyspę położoną w zatoce Zuiderzee dostaliśmy się zbudowaną w 1957 roku groblą.

Marken była w przeszłości osadą rybacką. Ze względu na izolację od lądu zachowała się tu odrębna kultura i osobny dialekt języka holenderskiego.

Jest to miejsce popularne wśród turystów, znane ze swoich drewnianych, pomalowanych na ciemne kolory domków.

Po przyjeździe na miejsce udaliśmy się do portu, przechadzając się wąskimi urokliwymi uliczkami.

Miasteczko zamieszkiwane jest obecnie przez około dwa tysiące osób.

Również tutaj widać ogromną dbałość o czystość i porządek.

W porcie znajduje się sporo tawern, w których można spróbować lokalnych dań, głównie rybnych.

My jednak postanowiliśmy spróbować holenderskiego specjału sprzedawanego w budce przy porcie – małych placuszków Poffertjes.

Na zdjęciu poniżej widać pomnik mający przypominać o powodzi z 13 stycznia 1916 roku. Jest on hołdem dla mieszkańców, którzy stracili wtedy życie.

Druga część miejscowości Marken położona jest wzdłuż ulicy Kerkbuurt (jest to obszar przykościelny).

Na północno-wschodnim krańcu wyspy znajduje się też latarnia morska Het Paard van Marken. Wysoka na 16 metrów, ale niestety nie jest udostępniona do zwiedzania. Znajduje się około 3 kilometrów od miasteczka. My do niej nie podjechaliśmy.

Z Marken postanowiliśmy wrócić już do Amsterdamu.  Planowaliśmy pojechać drogą ciągnącą się wzdłuż wybrzeża, ale niestety natknęliśmy się na kolejne remonty i wszystko było znowu zamknięte dla ruchu…  Ech, może następnym razem nam się uda – jest w związku z tym po co tu wracać 😉

Skierowaliśmy się zatem w głąb lądu. Słońce dawało się nam już trochę we znaki, ale w końcu dotarliśmy do domu. Niestety dopiero pod wieczór odczuliśmy jak bardzo się spiekliśmy – musieliśmy odwiedzić jak najszybciej najbliższy supermarket, aby móc wysmarować się porządnie kojącym spaloną skórę kefirem 😉

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *